Nowe złego początki.

Wiem, zaraz będzie lincz publiczności. długo mnie nie było, musiałam poogarniać kilka spraw, ale OTO JESTEM!
Wielki Come Back!

Trochę się podziało w ostatnim czasie, ale teraz już na bieżąco będę Was zanudzać swoją internetową paplaniną.

Może zacznę od najświeższych wydarzeń :
Wyobraźcie sobie taką sytuację (jeśli macie prawo jazdy kategorii B) - Jedziecie sobie w gości ze swoim psim dzieckiem autkiem, świeżo umytym, zatankowanym, w ogóle cacy picuś glancuś, z tyłu wieziecie trochę swojskiego jadła, szyneczki, sałateczki, serniczki itp. I nagle JEBUD! macie wrażenie, że koło Wam zaraz odleci. Tak właśnie miałam wczoraj, w pierdzielony pośmierdziałek wielkanocny. Zjechałam grzecznie na stację przed tunelem w Katowicach, miły starszy Pan usiłował wcisnąć mi kit typu " Pani ma za mało powietrza w oponach, ja Pani napompuje", na co kulturalnie odpowiadam, że mam pół auta do remontu i chyba mi strzeliła guma spod wachacza albo coś gorszego, bo trzęsie mi całym autem i stuka (stuka to mało powiedziane - WALI) z prawej strony. No cóż, nie będę się z Panem spierać, który twardo stał przy swoim, napompował mi opony a ja zaraz za tunelem zawróciłam do domu, ale daleko nie zajechałam, na stację obok Greenparku. Dobre i to, po 15 minutach dojechał mój rycerz w srebrnej Skodzie i stwierdził, że dalej mnie nie puści i mam dzwonić do Mamy, że laweta tylko i tak dalej. Na moje szczęście, na stacji stała laweta, więc do domu jechałam za swoją srebrną bestią. Koniec końców 150 zł poszło się je..., auto stoi niesprawne w garażu, a poszły prawdopodobnie łożysko i sprzęgło, oczywiście oprócz wcześniej uszkodzonego wahacza i tulei.

Teraz może trochę o mojej pracy, bo przecież od 1 lutego byłam oficjalnie bezrobotna, otóż już nie jestem, znaczy nie będę, bo od 16 kwietnia zaczynam nową pracę, bardzo zbliżoną do ostatniej, ale o wiele lepszą. Na nogach spacerkiem 20 minut, jakieś niespełna 2 km, pół etatu, umowa o pracę. Normalnie żyć - nie umierać, i to dzięki mojej przyjaciółce, która uświadomiła mi ostatnio, że to już 11 lat a nie 9 jak moja wyższa matematyka obliczyła, więc to kupa czaaaaaaaasu, była przy mnie w tych lepszych i najgorszych dla mnie chwilach i kryzysach życiowych, za co ogromne DZIĘKUJĘ i pokłony do końca życia, że wytrzymuje z taką wariatką jak ja.

Niestety było trochę mniej przyjemnych wydarzeń, ale napiszę tylko o jednym i najważniejszym. Otóż 13-letni pies mojej mamy ma bardzo chore serduszko. Tzn ma zaawansowane zmiany degeneracyjne w zastawce, innymi słowy zastawka zamiast popychać krew dalej, cofa ją do serca, przez co pies o wiele szybciej się męczy i kaszle. Ale uwierzcie mi, w życiu byście tego po nim nie powiedzieli, jest żywy i energiczny, bawi się, biega za moją Zuzką jak szalony, istny okaz zdrowia. A mimo to, jak usłyszałam na USG jak pracuje jego serce, to aż się popłakałam, w końcu jest z nami już 13 lat, to nie jest mało. Jedyne co możemy zrobić na chwilę obecną, to wzmocnić jego serce farmakologicznie, a musimy to zrobić, żeby móc przeprowadzić zabieg usunięcia kamienia z zębów, inaczej mu zaczną wypadać.

Także jak sami widzicie, nie u wszystkich zawsze jest kolorowo, a jedynym pozytywem na chwilę obecną jest pogoda, bo może nie uwierzycie, ale pisząc tego posta, siedzę na balkonie w pełnym słoneczku, w krótkich spodenkach, piję kawkę i wcinam wielkanocnego serniczka. I tego Wam wszystkim życzę, dużo ciepełka i słońca, żebyście w każdej złej chwili widzieli jednak iskierkę nadziei na lepsze jutro.

Buziaki ! 😘😘

Komentarze

  1. Droga Agnieszko, współczuję sytuacji z pieskiem, wiem jak to boli kiedy coś złego dzieje się z naszymi czworonogimi przyjaciółmi... smutek :( Z autkiem też przewalone, ale tak to jest - złośliwość rzeczy martwych! Na pewno uda się naprawić!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Gołe kostki.

Czym są tabletki zła?

Rynek smaków.