Służba zdrowia

Kilka dni mnie nie było, ale już do Was wróciłam.

Znacie to uczucie, kiedy musicie z jakiegoś mniej lub bardziej ważnego powodu iść do lekarza? Tak, ja też to znam, od 9 stycznia rozpoczęłam swoją przygodę z pewnym lekarzem mającym pewną specjalizację w pewnej przychodni. Wszystko fajnie, bo wizytę ze skierowaniem na CITO dostałam bardzo szybko, gorzej było już później z kolejnymi wizytami. Sprawa ogólnie rysowała się tak, 2 dni po zabiegu miałam przyjechać na zmianę opatrunku, "lekarz przyjmuje w godzinach 9-11, musi Pani przyjechać troszkę wcześniej wpisać się na listę kolejności" - myślę sobie : no dobra, zajmie mu to kilka sekund i dziękuję. Przyjeżdżam o 8:30 w umówiony dzień i ku mojemu zaskoczeniu, wpisana zostałam jako 16 osoba. Zmienić opatrunek, pół minuty roboty i 2 godziny czekania, aż przyszła moja kolej do wejścia do gabinetu. Mogłam sobie wziąć książkę. Ale gdybym wiedziała, że trzeba przyjechać o 7:30, żeby wejść w miarę szybko i gdybym wiedziała, że będzie tam tyle babciów, co to mają na wszystko czas... No cóż, na odchodne usłyszałam od pielęgniarki, że za tydzień mam przyjść na ściąganie szwów. No to mądra Agnieszka się wzięła na sposób i przyjechała wcześniej z Katowic do Rudy Śląskiej, 8:01 - jestem CZWARTA na liście, mówię : spoko, szybko pójdzie, ale w poczekalni nikogo nie ma, pytam się przemiłej Pani w rejestracji, gdzie reszta pacjentów z listy, uwierzcie mi, że jej odpowiedź była zabójcza : "wie Pani, to są starsze osoby, co mieszkają niedaleko, przychodzą, wpisują się na listę i idą albo na zakupy, albo do domu". No po prostu ręka, noga i mózg na ścianie. Dobra, weszłam jako 6 osoba, a lekarz zaczął przyjmować z poślizgiem, więc i tak wyszłam po prawie dwóch i pół godzinie od przyjazdu do przychodni. Tym razem kochana Pani pielęgniarka (i nie mówię tego z sarkazmem, bo to naprawdę przekochana kobieta), powiedziała, żeby zadzwonić w czwartek, spytać o wyniki i na piątek się zapisać. Tak też zrobiłam. I oto mamy dzisiejszy sądny dzień. Pobudka o 5:30, autobus do Katowic 6:33 i pociąg do Rudy 7:20. A potem prościutko autkiem do przychodni. Na miejscu byłam... UWAGA... o 7:50 i nie jesteście w stanie wyobrazić sobie, że na liście przede mną były już 3 osoby... ręce mi opadły. Serio. Mówię grzecznie Pani w rejestracji, że jestem z Katowic, że tylko po wyniki i czy nie mogłabym wejść jako pierwsza, bo jak to jest, że jeszcze 8 nie ma, a już są osoby na liście. "Pani się spyta pielęgniarki co zrobić, bo już jest". Weszłam, przedstawiłam jeszcze raz sytuację i oto takim sposobem załatwiłam w ekspresowym tempie wizytę u lekarza, którego nie było (bo przecież przyjmuje od 9-tej). O 8:17 już siedziałam w pociągu powrotnym do Katowic. Normalnie ta kobieta wróciła mi wiarę w naszą wspaniałą polską służbę zdrowia, bo przecież te babcie i dziadki to albo na zakupach były, albo w kościółku, a ja siedziałabym jak ten cieć przy hałdzie żwiru i czekała na cud.
Kochani, obyście nie mieli takich rewelacji w życiu i nie musieli tyle czekać na wizyty, zmiany opatrunku albo odebranie samego wyniku badań.
Buziaczki 😘😘

Komentarze

  1. Cześć Agnieszko,

    Śledzę Twojego bloga już jakiś czas. Jest wspaniały. Rozumiem doskonale Twoją historię, miałam podobnie tylko, że akurat to była wizyta u urologa. Nie dość, że na wizytę musiałam czekać 3 miesiące, to jeszcze w rejestracji kolejka ustawiała się 2 godziny przed otwarciem. Twoje posty są bardzo życiowe i czytając je, czuje że nadajemy na tych samych falach, bo lepiej bym tego nie ujęła. Pozdrawiam czule, czekam na kolejne wpisy :*

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Gołe kostki.

Czym są tabletki zła?

Rynek smaków.